Na Torment: Tides of Numenera czekaliśmy kilkanaście lat. Im bliżej było do premiery, tym napięcie było coraz większe. Zastanawiałam się, czy następca Planescape: Torment będzie miał w sobie ten sam czar i urok co jego poprzednia część. I nadeszła ta chwila, kiedy wreszcie mogłam się o tym przekonać na własnej skórze. Czy jestem zadowolona? A może się zawiodłam? O wszystkim dowiecie się za chwilę.
Kontynuacja gry powstała dzięki zbiórce zorganizowanej na Kickstarterze, dzięki której twórcy uzbierali ponad 4 miliony dolarów. Wynik ten to właściwie czterokrotnie więcej niż potrzebowali! Akcja odniosła wielki sukces, gdyż ponad 74 tysiące osób postanowiło wspomóc ten tytuł i dać mu szansę zaistnieć.
Akcja toczy się miliard lat w przyszłości. Ziemia, na której wszystko się rozgrywa, przetrwała już wiele upadków, jednak ich efekty widoczne są już na pierwszy rzut oka. Obecnej cywilizacji przyszło żyć w iście średniowiecznych warunkach. Na każdym kroku gracz zauważa pozostałości dawnych lat i relikwia zwane numenerami. Jedne z nich są bardzo przydatne i chronią ludzi, ale niektóre stanowią ogromne zagrożenie.
Gra, podobnie jak w swoim pierwowzorze, rozpoczyna się od stworzenia naszej postaci, czyli głównego bohatera. Ostatni Wygnaniec (bo tak nam na imię) spada prosto z nieba do miasta Klify Sagusa i tam zaczyna się cała przygoda. Już na początku rozgrywki dowiadujemy się, że jesteśmy powiązani w jakiś sposób z legendarną istotą – Zmiennym Bogiem. Niestety nasz protagonista cierpi na amnezję, więc wyruszamy w podróż, aby odkryć siebie, dowiedzieć się kim naprawdę jesteśmy, i dlaczego ściga nas tzw. Rozpacz. Do dyspozycji mamy kilka lokacji, po których będziemy podróżować, m.in.: Bebechy, Dzielnica Rządowa, Rafa Upadłych Światów i wiele innych.
Torment: Tides of Numenera to prawdziwy, klasyczny RPG, który nie prowadzi gracza za rączkę.
W ostatnich latach przywykłam do gier, które jasno określają, gdzie mamy iść, podświetlają nam drogę i właściwie „ogrywają się” praktycznie same. Niewiele wysiłku potrzeba, by te dzisiejsze RPG-i ukończyć – często wystarczy pomachać trochę mieczem, zdobyć przyzwoitą ilość PD i rozwijać „drzewko umiejętności”. Z kolei w Tormencie nie spodziewajcie się mapek z nakreślonym celem, gdyż tytuł ten wymaga od gracza samodzielnego myślenia. Oczywiście zadania mamy wypunktowane w dzienniku, aczkolwiek sami musimy pamiętać, gdzie znajduje się dane miejsce, postać lub samodzielnie dojść do rozwiązania jakiegoś zadania. Gracz ma do dyspozycji misje główne i dodatkowe, które znacznie wydłużają rozgrywkę. Niektóre z nich są dość banalne, da się je ukończyć w kilka minut, ale gra niepozbawiona jest również bardziej wymagających zadań, nawet jeśli są to tylko misje poboczne. Nie ukrywam, że zdarzały się takie, przy których trochę się natrudziłam, by odnaleźć rozwiązanie, ale sprawiało mi to sporo frajdy!
Podczas naszej podróży napotkamy wiele ciekawych osobowości, poznamy mnóstwo tych bardziej i mniej barwnych opowieści. Jakiś czas temu twórcy zapowiedzieli, że będą chcieli zmniejszyć ilość walk, a postawić nacisk na rozmowy i dialogi, które w większości będą rozwiązaniem dla konfliktów i powierzonych nam zadań. Tak też się właśnie stało, przeważającą część spornych kwestii rozwiążemy polubownie dzięki rozmowie, a nasze wybory będą wpływać na dalsze losy bohatera i otaczającego go świata.
Oczywiście nie zabraknie też walki w systemie turowym, ale jest jej naprawdę niewiele. Właściwie na palcach dwóch rąk mogłabym policzyć, ile potyczek stoczyłam podczas całej gry. Nie są one również wymagające, często potrzeba sprytu, albo użycia odpowiednich zdolności. Jeśli trafi się jakaś trudniejsza batalia, zawsze możemy też wziąć nogi za pas. Ograniczona ilość bitew mocno mnie nie martwi. Tak jak wcześniej wspomniałam, rozgrywka oparta na dialogach, włączeniu do gry szarych komórek i doborze jak najbardziej odpowiedniego rozwiązania czy choćby pojedynczego słowa jest według mnie bardzo ciekawym aspektem.
Jak to mawiał klasyk „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę” i takową również kompletujemy. Możemy mieć trzech towarzyszy, a każdy z nich jest wyjątkowym kompanem.
Nasz team jest bardzo użyteczny w czasie walki. Oczywiście nie jest to ich jedyna przydatna funkcja – każdy z bohaterów posiada inne skille (używane podczas dialogów z innymi postaciami lub bójki), które możemy skrzętnie wykorzystać w trakcie całej rozgrywki. Każda postać posiada również swoją indywidualną historię, swoje demony, problemy i zmagania, z którymi, jeśli tylko zechcemy, będziemy mogli im pomóc.
Całą zabawę ubogaca nam rozwój postaci. Zaczynając grę mamy do rozdysponowania kilka punktów umiejętności, jednak większy nacisk jest położony na rozwój postaci w trakcie gry. Punkty doświadczenia przyznawane są za kończenie zadań bądź postępy w ich wykonywaniu.
Oprawa audiowizualna jest wspaniała! To, o czym koniecznie trzeba wspomnieć to fakt, że muzykę skomponował Mark Morgan – twórca soundtracków do znanych produkcji, takich jak część serii Fallout oraz wspomnianą poprzedniczkę produkcji, o której dziś mowa, czyli Planescape: Torment. Ścieżka dźwiękowa jest bardzo klimatyczna, idealnie dopasowana do lokacji, oddająca klimat rozgrywki. Jednocześnie nie jest „nachalna” i nie zakłóca zabawy.
Na duży plus zasługuje staranny polski dubbing. Narratorem opowieści jest Piotr Fronczewski, ale nie zabrakło też innych znanych polskich aktorów, którzy mieli swój wkład w grę, takich jak Aleksandra Szwed czy Andrzej Blumenfeld. Często zdarzało się, że polski dubbing mocno zawodził graczy, ale w tym wypadku jestem niemalże pewna, że będą zadowoleni, tak samo, jak ja. Poniżej macie próbkę przygotowaną przez firmę Techland:
Jeśli chodzi o samą grafikę, to według mnie podobna jest do Pillars of Eternity – zapewne z tego powodu, iż twórcy wykorzystali tę samą technologię, z której czerpało studio Obsidian. Torment to nic innego jak połączenie stylu fantasy wymieszanego z klimatem science-fiction. Przemawiają za tym przeróżne „egzotyczne” postaci, roboty i maszyny, które spotkamy na swojej drodze. W grze nie zabraknie osobliwych scenerii, zmiksowanych z różnorodnymi efektami specjalnymi, a nasze oczy będą cieszyć piękne i malownicze lokacje.
Podsumowanie:
Odpowiadając na pytanie ze wstępu – owszem, na Torment: Tides of Numenera warto było czekać te kilka lat, gdyż w efekcie otrzymaliśmy grę naprawdę niesamowitą. Przede wszystkim bardzo mocno wciąga i człowiek zatraca się w niej całkowicie. Wszystkie te pojedyncze elementy zachwytu zebrane w jedną zgrabną całość sprawiają, że gra stała się dla mnie jednym z najlepszych tytułów RPG, w jakie było mi dane zagrać. Spędziłam przy niej ok. 19 godzin, które zleciały tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy. Po jej ukończeniu jest mi trochę smutno, bo chciałabym znów wyruszyć w tę podróż, wymazać pamięć i przeżyć wszystko jeszcze raz. Fani Planescape: Torment (i nie tylko) na pewno będą zadowoleni, bo inXile Entertainment podarowało nam dzieło, które na pewno zapisze się na kartach historii gier tego gatunku.
Gra udostępniona dzięki uprzejmości firmy Techland.