The Flame in the Flood – I wanna drown my sorrow, no tomorrow, no tomorrow

Wyobrażacie sobie świat po katastrofie? I siebie, jako jedną z nielicznych, ocalałych osób? Samotną, przerażoną i niepewną tego, co wydarzy się kolejnego dnia? Dzięki produkcji, którą stworzyło studio The Molasses Flood będziecie mogli tak właśnie się poczuć.

20160701204601_1

The Flame in the Flood to gra, której twórcy mieli wkład w produkcję takich tytułów jak Bioshock, Guitar Hero czy też Halo. A wszystko zaczęło się od kampanii na Kickstarterze, dzięki której studio zebrało ćwierć miliona dolarów i mogło ruszyć z tym, jakże interesującym, projektem.

Zacznijmy może od początku – fabuły. Główną bohaterką gry jest dziewczynka o imieniu Scout. Nie podróżuje ona jednak sama, gdyż u swego boku ma wiernego towarzysza – psa Ezopa. Nasze zadanie nie jest zbyt zawiłe, musimy bowiem znaleźć źródło sygnału radiowego, a żeby tego dokonać będziemy spływać tratwą w dół rzeki, pokonując przeszkody i przeciwności losu.

20160702194321_1

Zanim jednak zaczniemy podróż, do wyboru mamy kampanię oraz grę w trybie ciągłym, która gwarantuje nam nielimitowaną rozgrywkę. Dostępne są również dwa poziomy trudności; dla laików i tych bardziej zaawansowanych; wszystko zależy od naszych umiejętności i zaangażowania w grę.

Rozgrywkę rozpoczynamy na małej wyspie, którą doszczętnie splądrujemy, zabierzemy co nam potrzebne i udamy się w kierunku tratwy, aby odkrywać nowe lądy i zasoby. Zaskakujące jest to, że rzeczy, które kiedyś mijaliśmy obojętnie, teraz mogą uratować nam życie.

Pierwsze co wpada w oko po zetknięciu się z grą to świetna grafika i „kreska”. Mam nieodzwone wrażenie, że postaci mają coś wspólnego z tymi, które kreuje Tim Burton! Są gdzieniegdzie trochę kwadratowe, ale dodaje im to uroku i sprawia, że są na swój sposób wyjątkowe. Świat jest przesycony kolorami, ale nie jest cukierkowy. Twórcy świetnie wykorzystali zasadę kontrastu, bo pomimo gamy barw jest też mrok i nuta grozy unosząca się gdzieś w powietrzu. Na pochwałę zasługuje również sama animacja – nurt rzeki, bieg głównej bohaterki, pies obszczekujący dzika, wszystko to dzieje się w pięknym postapokaliptycznym świecie i współgra ze sobą idealnie!

20160701205237_1
Jestem zachwycona ścieżką dźwiękową, która dopełnia klimatu rozgrywce. Autor – Chuck Ragan, czaruje swoim spokojnym i kojącym głosem oraz przyjemnymi brzdękami gitary. Jak widać, a właściwie słychać, folk rock sprawdza się doskonale w tego typu rozgrywce.

Gra, jak to bywa z typowym survivalem, polega na szeroko pojętym przetrwaniu. Codzienne uzupełnianie zapasów, crafting i niezmordowana walka o życie to jedne z naszych głównych zadań. Podczas pływania po rzece zahaczamy o malutkie wysepki, na których porozrzucane są przeróżne znajdźki: drzewa, pióra, słoiki, alkohol, różnorakie rośliny, czyli wszystko, co nadaje się do użycia. Musimy uzupełniać zapas wody, czasem przefiltrować ją jeśli jest brudna, utworzyć pułapkę, dzięki której upolujemy królika. A to nie lada gratka! Wszak z niego mamy skórę i mięso, które możemy spożyć, bądź przygotować trutkę na inne, większe zwierzę. Niezbędne są też bandaże i lekarstwa na wszelkie choroby, rany zadane przez drapieżniki. Oraz odzienie, bo nasza postać marznie, a nie zawsze ma możliwość rozpalenia ogniska. Na wyspach znajdziemy również schron w opuszczonych domach, samochodach. Napotkać równiez możemy nielicznych ocalałych ludzi, a miło jest czasem z kimś pogawędzić ;).
W grze nie cofamy się do tyłu, a idziemy…eee płyniemy wciąż do przodu, wciąż przed siebie!

20160701204951_1

Nasz towarzysz pies będzie alarmował jeśli znajdzie coś, co umknęło naszej uwadze. Będzie też bronił nas z całych swoich sił przed intruzami. Dodatkowo Ezop (tudzież Aesop w angielskiej wersji językowej gry) wyposażony jest w podręczny plecak, do którego możemy zapakować rzeczy ze swojego ekwipunku. Taką opcję posiada również nasza tratwa. Jeśli już w temacie tratwy jesteśmy, wspomnę tylko że musimy o nią dbać. Przeszkody, z którymi przyjdzie nam się zderzyć podczas spływu skracają jej żywotność. Na szczęście możemy zacumować w odpowiednim porcie i dzięki właściwym materiałom naprawić uszkodzenia, a także zamontować dodatkowe ulepszenia.

Wszystko brzmi prosto i banalnie? Nic bardziej mylnego! Wbrew pozorom gra nie jest prosta, nawet na łatwiejszym poziomie trudności. Z początku będziemy ginąć z dużą częstotliwością i przerażająco szybko. Wdrożenie się w crafting, zorientowanie co i gdzie możemy zebrać chwilę nam zajmie. W dodatku jest tyle przeciwności losu, które napotkamy na drodze! Możemy się utopić, zamarznąć, umrzeć z głodu, może zaatakować nas dzik, niedźwiedź, wilk… Niekiedy ciężko wyważyć co w danej chwili jest nam potrzebniejsze: kładziesz się spać, zregenerować siły i umierasz z głodu, bo nie zapewniłeś sobie jedzenia. Niestety tryb życia vege jest raczej mało efektywny, a upolować tłustego królika niełatwo! Poza tym zapasy są mocno ograniczone, pojemność plecaka zresztą też.

20160702191912_1

Teraz trochę o wadach produkcji.
Po pierwsze coś, co mnie od razu uderzyło – podczas przeglądania ekwipunku czy w trakcie craftingu nie ma pauzy! Grzebiesz sobie w najlepsze w swoim plecaku, gdy nagle w tle atakuje Cię wilk i zanim zdążysz cokolwiek zrobić – giniesz. Niefajnie, zwłaszcza że gra nie tworzy zapisów zbyt często. Ale domyślam się, że to akurat zamysł twórców, coby rozgrywka nie była zbyt prosta 😉

Tłumaczenie na język polski w niektórych momentach kuleje. Chwilami brzmi jak wklepane i przepisane żywcem z najprostszego translatora, co wygląda dość… nieprofesjonalnie. Według polskiej wersji gry wody się nie pije, wodę się, uwaga uwaga, je!

Kolejną rzeczą są błędy. A właściwie błąd, gdyż natrafiłam na jeden, ale przez niego moja tratwa rozpadła się na kawałki. Otóż w momencie wychodzenia z przystani łódź zbugowała się w wysepce. O dziwo, mogłam przez nią przepłynąć, ale w momencie użycia silniejszego wiosłowania, automatycznie uderzała o wyspę, w którą, de facto, wniknęła. No cóż, zdarza się najlepszym.

Ostatnią wadą gry, ale chyba nie tylko tej, bo większość survivali cierpi na tę przypadłość to to, że po jakimś czasie staje się monotonna i nudna. Trzeba odpocząć, aby powrócić do niej na nowo. Jednak po powrocie nadal czerpie się z niej dużą przyjemność.

zawarto

Podsumowanie:

The Flame in the Flood to kawał dobrej roboty! Na pewno jest to tytuł, po który z całą pewnością siegną survivalowcy. Jeśli do tego uwielbiacie ładną, dokładną i bajkową oprawę, ta gra jest zdecydowanie dla Was!

Grywalność jest na wysokim poziomie, nawet to, że często zdarzało mi się ginąć i zaczynać prawie od początku, jakoś nie bardzo mnie zniechęcało. A z reguły takie rzeczy mnie irytują i sprawiają, iż potrafię odłożyć grę na dłuższy czas albo w ogóle już do niej nie wracać. Tutaj siła przyciągania jest bardzo mocna i nie ma przeproś, nie ma że boli ;).
Stosunek jakości do ceny jest świetny! Za ok. 45 zł dostaniecie rewelacyjną grę w pudełku, a ponadto Edycja „Ostatnia Ocalała” wzbogacona jest w dodatki typu: pocztówki, naklejki, poradnik przetrwania i piękny artbook. Ukłony w stronę Techlandu – wydawcy, który za tak niską cenę dał nam tak wiele, gdzie inni za większe pieniądze dają nam plastikowe opakowanie i karteczkę z kodem…
Produkcja spodobała mi się w chwili, gdy o niej usłyszłałam, na długo przed tym jak trafiła w moje ręce. Wszelkie gameplaye, screeny powodowały chęć jej posiadania. W sieci krążą jednak opinie, że jest nudna, monotonna i nie warta swoich pieniędzy. Również się obawiałam, że czar pryśnie podczas pierwszego kontaktu, jednak uffff… tak się nie stało! Jestem oczarowana tym tytułem i uważam, że warto było czekać na pudełkowe wydanie. Zdecydowanie jest to jeden z lepszych survivali, z którymi miałam do tej pory styczność!