The Culling – Early Access

Pierwszy raz, kiedy ujrzałam „The Culling” na myśl przyszła mi trylogia „Igrzyska Śmierci” napisana przez Suzanne Collins. Produkcja wiele zaczerpnęła z tego tytułu i właściwie struktura rozgrywki polega na tym samym – przetrwać i wyeliminować wrogów.

Na starcie powitał mnie mały ekran. Czekam, czekam i myślę „zawiesiło się?!”, już wciskam słynne ctrl + alt + delete, ale nim ukazał się menadżer zadań, ekran ruszył dalej.  Takie tam, długie ładowanie ;).

Po wstępnym odzianiu postaci, coby w samych majtach po lesie nie biegała, dołączyłam do gry. Niestety pierwsze chwile z produkcją wyglądały tak samo. Nim zdążyłam cokolwiek zebrać, zobaczyć czy też zrobić, któryś z graczy sprawnie zadźgał mnie dzidą i musiałam zaczynać od nowa. Może wynika to z moich kiepskich umiejętności w tego typu rozgrywce, a może gracze nie są po prostu plasowani według poziomów doświadczeń i walka nie jest równa. Wszak ja zaczynam od zera, a oni są już wyposażeni w broń, która daje im ogromną przewagę.

20160526204553_1

Optymalizacja jest kiepska. Muszę nadmienić, że to wczesny dostęp i pewnie wiele się tu pozmienia zanim wyjdzie finalna wersja. Jednak podczas rozgrywki komputer przeraźliwie brzęczał i grzał się. W mojej opinii nie jest to wina sprzętu, gdyż przy innych, bardziej wymagających produkcjach nie ma tego problemu, tu jednak coś poszło nie tak.

Mimo wielkich nadziei jakie wiązałam z tą grą, szczerze muszę napisać, że troszkę mnie zawiodła. Pomysł na rozgrywkę – kapitalny! Zanim zainstalowałam grę, już w wyobraźni chodziłam, zbierałam niezbędne materiały do craftingu, czaiłam się i z oddali polowałam na wrogów przy pomocy łuku niczym Katniss Everdeen. Przywoływałam w pamięci sceny z filmu, które choć po części zarysowały mi to, jak mogłaby wyglądać produkcja studia Xaviant Games.
W rzeczywistości, choć było podobnie, to czułam wszystko jakoś… mniej. Było sporo adrenaliny związanej z chowaniem się po kątach, podekscytowania w trakcie walki, ale niestety nie na tyle, żeby gra jakoś mocno mnie wciągnęła. System walk – nijaki, właściwie polega na tym, żeby bez opamiętania klikać w danym momencie przycisk ataku, na zmianę z przyciskiem obrony.

20160525214436_1

Zetknięcie z tajemniczą wyspą, na której startujemy wypada pozytywnie. Na pierwszy rzut oka, otaczający nas świat wygląda na dopracowany, a mapa jest imponująco rozległa. Co prawda nie mamy żadnej innej lokacji do wyboru, ale jest ona wystarczająca, przynajmniej na sam początek. To, co rzuciło mi się w oczy to rozbieżność między całkiem dobrze rozbudowaną mapą a beznadziejnie kwadratowymi postaciami a’la plastikowe manekiny. Nie rozumiem czemu twórcy poszli tak dwoma odrębnymi graficznie drogami, istny bezsens. Ale mniejsza z tym. Kolejną rzeczą, o której warto wspomnieć to crafting. Jeśli uda Ci się przeżyć dłużej niż 5 minut, to będą Ci potrzebne różnego rodzaju półprodukty. Pomocne okażą się kamienie, ewentualnie gałęzie, z których wytworzymy niezbędną nam broń. Po drodze aktywować możemy pułapki z trującym gazem, choć warto uważać, aby samemu nie stać się ich ofiarą. A co do śmieszniejszych absurdów tej gry można z pewnością zaliczyć receptę „gałąź + gałąź = bandaż”. No tak, to przecież takie oczywiste! 😉

20160525225642_1

Ciekawą alternatywą na pozyskanie niezbędnych przedmiotów jest też plądrowanie opuszczonych budynków, w których możemy natknąć się na pistolet, nóż albo itemy regenerujące nasze utracone punkty życia np… sok pomarańczowy. Jednocześnie musimy uważać, gdyż poza nami ktoś jeszcze może czaić się z podobnym zamiarem, a walka na gołe pięści, bez broni, zazwyczaj kończy się dla nas źle. Kolejnym „igrzyskopodobnym” elementem są zrzuty – jednak to nie sponsorzy, a zdobywane przez nas punkty F.U.N.C. pozwalają nam na ich zdobycie, tudzież otwarcie. Owe „funki” przydają się również do otwierania randomowych skrzyneczek, często zlokalizowanych w środku lasu lub w budynku. Mamy sporo możliwości ich pozyskania – grzebanie w kościach przeciwników niczym hiena cmentarna, klasyczne zabicie naszego konkurenta lub recykling niepotrzebnej dzidy (co jest akurat niezbędne, gdyż możemy mieć przy sobie nieznośnie mało rzeczy, zaś wytworzenie plecaka też niestety niewiele pomaga).

20160525225834_1

Podsumowanie:

„The Culling” ma bardzo duży potencjał, a sam pomysł na grę jest świetny. Nie mogę jej odmówić tego, iż trzyma w napięciu i powoduje pewien lęk przed tym, co będzie w momencie spotkania naszego wroga. Plansza jest pokaźna, obfituje w wiele znajdziek, zaś wytwarzanie broni to również całkiem pozytywny element.
Jednakże pewne niedociągnięcia, o których pisałam wyżej, sprawiają, iż w moim odczuciu produkcja jest po prostu przeciętna i raczej nie będę za często do niej wracać. Jeśli optymalizacja będzie lepsza, walka mniej rutynowa, a gracze będą przydzielani do rundy według odpowiedniego poziomu doświadczenia, to czemu nie? Póki co trzymam kciuki za twórców, aby z finalnej wersji zrobili coś „bardziej zjadliwego”.

Gra udostępniona dzięki uprzejmości Xaviant Games.