Kilka dni temu, a dokładnie 30.06.2017 r. miała miejsce premiera gry Micro Machines: World Series.
To kontynuacja bardzo popularnej serii, stworzonej w 1991 roku przez studio Codemasters. Zasady rozgrywki są bardzo proste – przejmujemy kontrolę nad miniaturowym samochodem i ścigamy się z pozostałymi graczami po różnych niecodziennych trasach, takich jak stół, wanna czy kuchenka gazowa.
W oczekiwaniu na Micro Machines: World Series
Na nowe Micro Machines czekałam z niecierpliwością. Jestem osobą, która lubi nostalgiczne powroty do lat dziecięcych, a ta gra miała być swego rodzaju łącznikiem z dawnymi czasami. Czekałam na ten fun, adrenalinę i szalone wyścigi o puchar. Przebierałam nóżkami do czasu premiery, napięcie rosło z każdym dniem. Kiedy w końcu odpaliłam Micro Machines: World Series, mój entuzjazm umarł śmiercią tragiczną, bo… zawiodłam się okrutnie.
Niespełnione oczekiwania
Już na samym początku razi długie oczekiwanie na grę. Wybieram tryb sieciowy, otrzymuję komunikat, że muszę poczekać. Siedzę i stukam palcami po blacie, idę do kuchni po wodę, śpieszę się, bo przecież zaraz wystartuje mój wyścig! Jednakże wracam i oczekuję dalej. Nagle pojawia się komunikat, że udało się skompletować drużynę i zaraz będę się ścigać. Okazuje się, że gram z samymi botami. Jestem mocno zdziwiona, bo niby czemu musiałam czekać kilka minut, skoro w grze są same boty? I czemu jest ich aż 12?! „Dzięki” tej liczbie na planszy zrobił się chaos i jeden wielki kocioł, nie ułatwiało to rozgrywki. Auta, które mamy do wyboru nie zachwycają. Podstawowym według mnie błędem jest to, że są identyczne w prowadzeniu, nie mają jakiś ukrytych atrybutów ani wad. Różnią się tylko wyglądem, więc właściwie obojętnie co wybierzemy, będzie jeździć tak samo. W dodatku jest ich mało, tak samo zresztą, jak tras i trybów gry. Po 30 minutach rozgrywki ogarnia mnie nuda, wyłączam grę i przez kilka najbliższych dni po prostu do niej nie wracam. Nostalgia została brutalnie zdeptana.
Co mi się w takim razie podobało?
Nie mogę odmówić tej grze pięknej oprawy wizualnej. Ludzie, którzy za nią odpowiadali, postarali się i zrobili świetną robotę. Pojazdy, mimo że nudne, wyglądają fajnie, plansze są kolorowe, pełne gadżetów z przeszłości i różnych przeszkód. Oprócz nostalgii to właśnie wygląd MM:WS sprawił, że zdecydowałam się sprawdzić ten tytuł. Jednak najwidoczniej, tak jak nie powinniśmy oceniać książki po okładce, tak samo gry po grafice.
Najbardziej podobał mi się tryb eliminacji. Zdecydowanie miał w sobie coś z oryginału i zachęcał mnie do siebie najmocniej. Przyjemnie było się pościgać i powalczyć z wrogimi pojazdami. Ten tryb trochę wypełnił moją pustkę spowodowaną brakiem walki o puchar, który tak bardzo niegdyś lubiłam.
Podsumowanie:
Micro Machines: World Series jest grą, której wiele brakuje do oryginału. Powiedziałabym nawet, że twórcy nieco ją przedobrzyli, na przykład poprzez loot boxes, które mogliśmy zdobywać podczas wyścigu. Daje się odczuć, że to nie rozrywka graczy, a zarobek i badanie gruntu pod kątem mikropłatności było dla nich ważniejsze. Wersja z 1991 roku stawiała na prostotę i dobry pomysł, a tego w nowej odsłonie zdecydowanie zabrakło. W moim odczuciu nowe MM nie ma tego uroku i grywalności, co jej poprzedniczka, gra szybko się nudzi i nie jest warta swojej ceny.
Gra udostępniona dzięki uprzejmości firmy Techland.
Część screenów pochodzi z tej strony.