Horizon Zero Dawn to gra, która wzbudziła moje zaufanie w momencie, kiedy obejrzałam jej pierwszy trailer. Oczywiście nie byłam jedyną osobą – o tym tytule bardzo szybko zrobiło się głośno i wielu graczy niecierpliwie wyczekiwało dnia premiery. Przyznam szczerze, że rosnący błyskawicznie wokół niej hype chwilami budził moje obawy. Wszyscy już wiemy, jak szkodliwe dla gry i twórców może być to zjawisko (zwłaszcza jeśli gra okazuje się totalnym przeciętniakiem). Mimo tego stwierdziłam, że jeśli nie spróbuję, to nie wyrobię sobie własnej opinii. Tak też zaczęła się moja przygoda z Aloy.
W internecie znajdziemy opinie, że Horizon to taki trochę Wiedźmin, Uncharted 4 i Far Cry Primal w jednym i nie wnosi niczego nowego w świat gier. Owszem, nie mogę się z tym nie zgodzić, bo faktycznie jest to pomieszanie istniejących już na rynku gier. Prawda jest jednak taka, że dziś ciężko jest zrobić coś, czego nigdy jeszcze nie było. Jednak jeśli chodzi o Horizon, to muszę zaznaczyć od razu, że nie ma tam miejsca na bezczelne kopiowanie treści czy mechanizmów. Podczas rozgrywki nie odniosłam wrażenia w stylu: „ale to przecież już było…”. Wręcz przeciwnie – rozgrywka jest, na swój sposób, naprawdę unikalna.Bohaterka jest zwyczajną i budzącą moją sympatię dziewczyną. Jej atrybutem nie są duże piersi, twarz modelki czy długie nogi. Jej atrybutem jest łuk. Ma swoją historię i będzie szukać siebie oraz prawdy o tym, kim jest i skąd pochodzi. Jej historia może nas wzruszyć i chwycić za serce, jednocześnie nie tracimy pewności, iż Aloy nie brak odwagi, przez co z łatwością wzbudza ogromny szacunek.
Misje, zarówno te główne, jak i poboczne są pomysłowe. Nie są to przerywniki w stylu: „przynieś, wynieś, pozamiataj”, dzięki czemu gra nie traci na dynamiczności, a każda z nich stanowi dla gracza inne wyzwanie. Ani razu nie pomyślałam też, żeby zignorować zadania dodatkowe i wrócić do wątku głównego. Prawdę powiedziawszy, było wręcz odwrotnie. Kurczowo trzymałam się wszelkich zadań pobocznych, gdyż pozwalały spędzić z grą dodatkowe godziny (a przyznam, że nie chciałam się z nią zbyt szybko pożegnać).
Coś, co zasługuje na wielką pochwałę to świat przedstawiony – bardzo zróżnicowany, posiadający niezwykły postapokaliptyczny klimat. Upadek cywilizacji, przejmujące władzę maszyny, dzikie plemiona, wszystko to sprawia, że ta gra jest tak wspaniale zrobiona.
Oprawa graficzna zachęca do zwiedzania i odkrywania nowych lokacji. Sprawia, że zatrzymujemy się co jakiś czas na chwilę i obserwujemy to piękno, które nas zewsząd otacza. W trakcie rozgrywki zrobiłam około 300 screenów i chwilami, zamiast zająć się wypełnianiem misji, pstrykałam widoczki.
Według mnie główny wątek gry została świetnie rozwinięty. Opowieść jest wciągająca i oryginalna. Podczas grania miałam chwilami wrażenie, że czytam jakąś naprawdę dobrą książkę – z jednej strony nie chciała się z nią za szybko rozstawać, ale z drugiej zależało mi, by jak najprędzej dowiedzieć się, jak zakończy się ta historia.
Walki w grze są bardzo zróżnicowane i to, jak je rozegramy, zależy tylko i wyłącznie od nas. Możemy się skradać i atakować po cichu, celować łukiem i zaplanować jakąś sensowną strategię.
Albo po prostu biec na żywioł. Każda maszyna ma swój słaby punkt, który możemy dostrzec za pomocą fokusa. Celując właśnie w to miejsce, zadamy więcej obrażeń i szybciej powalimy wroga na ziemię, warto jednak pamiętać, że ich poziom trudności jest zróżnicowany. Wiadomo, zależy on od tego, jak rozwiniemy naszą postać, ale są przeciwnicy mniej i bardziej wymagający. Przy niektórych maszynach musimy się sporo natrudzić, robiąc uniki, uciekając czy też atakując z ukrycia.
Jedynym minusem, jaki dostrzegłam, jest zła (wręcz bardzo zła) synchronizacja ruchu ust z tym, co mówią postaci. Rozumiem, że sztuka dobrej synchronizacji dialogowej w naszym kraju chwilami mocno kuleje, ale to, co się zadziało w Horizon’ie to lekka przesada. Bywało tak, że postać skończyła mówić już dłuższą chwilę wcześniej, a jej usta, nie wiedzieć czemu, wciąż się ruszały. Co więcej, bardzo wyraźne było nieraz, że jeden bohater wypowiadał swoje kwestie dużo lepiej od drugiego. Wyglądało to, powiedzmy, dość zabawnie. Mimo tego polski dubbing nie przeszkadzał mi na tyle, by go wyłączyć.
Podsumowanie:
Z Horizon Zero Dawn przeżyłam około 50 wspaniałych godzin. Gra urzekła mnie otwartym i pięknym światem, cudowną historią i całym swym nieziemskim klimatem. Mimo „inspiracji” innymi tytułami śmiało mogę powiedzieć, że świetnie się broni sama i nie daje się zdegradować, tylko i wyłącznie dlatego, że twórcy wymieszali kilka znanych i sprawdzonych rozwiązań, tworząc wyjątkową całość. Ba, według mnie nawet świetnie, że to zrobili!
Gra udostępniona dzięki uprzejmości PlayStation Polska.